sobota, 21 listopada 2015

Strych

Witajcie :) 
Muszę usprawiedliwić nieco te parę dni mego milczenia. Nie myślcie sobie, że jak ostatnio pisałam o leniuchowaniu, to się tak w tym nicnierobieniu rozsmakowałam, że zapomniałam o bożym świecie ;-) O nie, po dwóch dniach "odpuszczania sobie" owszem, rozsmakowałam się, ale w robieniu. Porządków oczywiście :-D  I to na tytułowym strychu.

Wspomniałam już kiedyś, że jestem szczęśliwą posiadaczką strychu. A konkretnie dwóch. A nawet trzech. Och, wiem, dziwnie to brzmi. Spieszę więc z wyjaśnieniem.

Mieszkamy bowiem w domku jednorodzinnym, niedużym, ale zawsze - w domku. Ma on dwie części - starą, jeszcze sprzed II wojny światowej, w której mieszkali moi dziadkowie,a obecnie rezydują tam moja mama i ciocia. Drugą, nowszą część, wybudowaną w latach 60-tych XX w. objęliśmy my w "posiadanie", czyli ja z mężem i synami. I nad obiema częściami są strychy. W tej nowszej części są nawet dwa - większy i mniejszy.

Ogromnym plusem posiadania strychu jest fakt, że nigdy nie muszę się martwić, gdzie powiesić pranie, a przy takiej, w sumie 7-osobowej ekipie, prania jest naprawdę dużo. 
Wiele razy, piorąc nawet późnym wieczorem, wystarczyło tylko wyskoczyć narę, na strych, powiesić co trzeba i po kłopocie. 
Wierzcie mi, koleżanki mieszkające w bloku, czy domku, ale bez strychu, wielokrotnie zazdrościły mi tej swobody, bez konieczności upychania prania gdzieś na małych suszarkach w pokojach, czy wręcz na grzejnikach. Taka forma suszenia nie jest przecież zbyt zdrowa (a jako osoba z problemami alergicznymi wiem, o czym mówię).

Więc - plus posiadania strychu - to jego przeznaczenie jako suszarni.

Ale niestety jest jeszcze drugi aspekt posiadania strychu. Wykorzystuje się go najczęściej jako składowisko rzeczy wszelakich. Graciarnia po prostu. I u nas nie jest inaczej. Niestety.
Jako dziecko uwielbiałam "zwiedzać" strych, było tam zawsze tyle fascynujących rzeczy, skarbów niemal :) Moi chłopcy też lubią pobuszować w zakamarkach naszych strychów. Frajda przeogromna, wiem sama dobrze o tym :-))

Dziś, patrząc na to z perspektywy osoby dorosłej, odnoszę się do kwestii tych strychowych zakamarków nieco inaczej. Widzę całe mnóstwo dziwnych rzeczy, nagromadzonych tam latami. Stosy książek, których nikt nie czyta (a zakurzone niektóre, że aż strach). Pełno wszelakich kartonów. Różnych toreb i walizek. Zabawek. Jakichś mebli. Garnków. Naczyń. No i szafy, jakieś kartony i walizki z ubraniami. Uff, koszmar.
Wszystko odkładane, bo może się jeszcze przydać. I tak te "przydasie" narastały latami. 
Wielokrotnie już podejmowałam próby rozprawienia się z tym wszystkim. Ale niestety, bezskutecznie jak widać, bo na miejsce rzeczy, których udało mi się pozbyć, po jakimś czasie przybywały następne.  Istne syzyfowe prace. 

Walcząc z nadmiarem postanowiłam podjąć kolejną próbę zdobycia szczytu, czyli owego strychu. Zaczęłam od tego w tej starszej części, bo tam nie ma ogrzewania i póki jeszcze się da, to próbuję działać. Po odrobieniu swej porannej szychty w kuchni i zabawieniu się w rodzinnego zaopatrzeniowca (jakby nie było, u nas lodówka często robi się dziwnie pusta), ubrana na cebulkę, odziana w rękawice (bez nich ani rusz, od kurzu i brudu ręce miałabym zniszczone na bank) ruszałam przez parę minionych dni do pracy. Włączałam jakąś miłą uchu muzyczkę, w zasięgu ręki stawiałam kubek z kawusią i ... do roboty! Segregowanie, przeglądanie, decydowanie, co zrobić z daną rzeczą. Oj, jest tego sporo, oj sporo. Dopiero zmagając się "oko w oko" z całą tą graciarnią odkrywam, ile jest tam wszystkiego. Na razie, gdyby nie daj Boże, ktoś zechciał mnie na owym strychu odwiedzić, przeraził by się na maxa.
Ale ja jestem z postępu robót zadowolona, bo już sporo rzeczy przeszło przez te parę dni przez me ręce. I stopniowo zacznie ich ubywać. Mam w głowie już plan, co i jak ma wyglądać i do tego będę dążyć. Wiem też już, co zrobię z wieloma rzeczami, to nie sztuka przecież wyrzucić wszystko do kubła na śmieci. Nie w tym rzecz. Wiele przedmiotów, dobrej jakości, a niektóre nawet zupełnie nowe (!!) znajdzie nowych właścicieli. Stara prasa czy podręczniki (sporo tego jest) trafi na makulaturę - moi chłopcy znów wzbogacą swe skarbonki :) Ubrania te niepotrzebne, a dobre, także pójdą w świat (oczywiście zostaną te dla moich chłopców, odpowiednio posegregowane i opisane, schowane w szafkach, o czym pisałam [tutaj])

I tak stopniowo, mały krok za krokiem, na ile mi mój organizm pozwoli, będę walczyć na tych moich strychach z nadmiarem. 
Bo mamy też taki plan, żeby na tej "naszej" części zacząć może już na wiosnę remont, żeby zrobić tam pokój/ pokoje i powiększyć w ten sposób naszą przestrzeń życiową. ;-)
W końcu te dwa pokoje i kuchnia na naszą piątkę, to żadne luksusy, brak każdemu z nas tego miejsca tak tylko dla siebie... 

Trzymajcie kciuki za mój zapał i wytrwałość w tej poważnej walce ze strychem :)
Przez to też szukam drogi do siebie. Bo taka praca to znakomita okazja do myślenia o wielu sprawach. Ale i też okazja do niemyślenia, do całkowitego wyłączenia się i poświęcenia się pracy (coś takiego też jest czasami potrzebne). A gdy później widzi się choćby małe efekty swych ciężkich wysiłków, to człowiekowi aż serce rośnie  

 Życzę wszystkim udanego weekendu 
K :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz