wtorek, 10 listopada 2015

Bez ozdobników

Hej, hej :)
Tytuł tak nieco z pogranicza muzyki jakby zaczerpnięty, ale nie o muzyce dziś będzie. Chodzi o brak ozdobników na sobie.
Tak to jakoś się przyjęło, że lubimy nosić na sobie różne ozdoby i to nie tylko my, kobiety :)

Do napisania tego posta zainspirował mnie post Ajki "Nieprzyozdobiona". Czytając ten tekst przypomniałam sobie siebie samą w czasie wielu wyjazdów.

Pamiętam np. pobyt parę lat temu w Szczecinie. Pojechałam tam z moją koleżanką Gosią na kilkudniowe szkolenie. Koniec sierpnia, ciepło, wręcz duszno. Biegałyśmy z Gośką na różne zajęcia z jednego miejsca w mieście do drugiego, czas gonił, my zlane potem (i to dosłownie, ubranie lepiło się do człowieka co chwilę, żaden antyperspirant nie pomagał), starałyśmy się wpadać do akademika, w którym nocowaliśmy, by choć w biegu wejść pod prysznic i się odświeżyć. Pod strumieniem chłodnej wody człowiek czuł, że żyje. I pamiętam, jak świadomie zrezygnowałam wtedy z wszelkich "ozdobników", tzn. minimalnych choćby koralików, czy odrobiny makijażu, bo i tak wszystko z twarzy spływało (w tym upale i dusznym powietrzu podkład po prostu nie wytrzymywał). I wcale źle się z tym nie czułam. Podobnie jak Gosia, z którą dzieliłam pokój. I o dziwo, niczego mi nie brakowało. Wręcz z politowaniem patrzyłam na inne babki, które, równie spocone co my, zmagały się dodatkowo z rozpływającą się "kolorówką" na twarzy.
Podobna sytuacja powtórzyła się zresztą i na innych tego typu wyjazdach, gdy świadomie rezygnowałam z przyozdabiania siebie, mimo tego, że miałam czym. Zupełnie jakbym chciała tam, daleko od domu, wśród obcych osób, odpocząć do tego. Zero makijażu (choć i tak na co dzień stosuję wersję bardzo minimalistyczną), zero ozdób.

Co do innych "ozdobników". Przez wiele lat bardzo lubiłam nosić coś na szyi, np. jakiś dłuższy wisior, korale itp. Do tego zimą zakładałam obowiązkowo golf, nawet fajnie się to komponowało. Ale nastąpił w któregoś dnia moment przesytu. Nagle zaczęłam mieć dość. Nagle przestałam nosić te wszystkie moje ozdobniki. Leżą gdzieś tam w szafie i różnych zakamarkach i tak się zastanawiam, czy je jeszcze kiedykolwiek założę? Od dawna nie odczuwam takiej potrzeby.
Im bardziej zaczęłam interesować się minimalizmem (jak to się stało, opiszę wkrótce), im bardziej zaczęłam go stosować w swym życiu, tym bardziej minimalistyczny zaczął się stawać mój ubiór i moje "ozdobniki" poszły w odstawkę. Jedyną rzeczą, jaką stale mam na sobie, są minimalistyczne zresztą kolczyki, takie małe złote kuleczki. Czasami dodatkowo mam też zegarek, oczywiście ze względów praktycznych. Jakiś czas bowiem i zegarka unikałam, ale wkurzała mnie konieczność ciągłego sprawdzania godziny w telefonie.

Czyli dążąc do prostoty, odbywa się to na różnych polach, także tym dotyczącym ubrań i dodatków, ozdób. Oczywiście każdy dobiera wszystko według swego gustu, ale spróbujmy przyjrzeć się sobie bardziej krytycznie. Spójrzmy oczami innej osoby, choć wiem, że nie jest to proste. Czy potrzebuję na sobie nie tylko tych kolczyków, ale i dwóch łańcuszków, zegarka, kilku bransoletek i pierścionka niemal na każdym palcu? Uważacie, że przesadzam z opisem? Nie, to wynik obserwacji innych, mogę nawet wskazać konkretną osobę. Wygląda jak choinka na Boże Narodzenie, ale to jej sprawa, jej styl i widać taki specyficzny gust.

Ja wybieram coraz bardziej prostotę, która jest niezwykle piękna i w każdej sytuacji się sprawdza :)

A na koniec, nieco odbiegając od tematu posta - ponieważ mieszkam w Wielkopolsce, a jutro słynne Marcinki, to dziś szalałam w kuchni i efektem tego są świeżo upieczone rogale, może nieco inne niż te prawdziwe świętomarcińskie, ale jakże pyszne i jedyne w swoim rodzaju. 
Zapraszam na mojego Instagrama, tam kilka fotek ukazujących proces ich tworzenia. :)
(@drogadosiebie)

A Wy, też jutro będziecie pałaszować rogale?
Życzę smacznego :)
K :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz