czwartek, 5 listopada 2015

Walka z nadmiarem

Hello :)
Dziś wpis o walce z nadmiarem (pewnie nie jedyny, bo to temat "rzeka").
Ci, którzy mieli okazję przeczytać mój opis wiedzą, że jestem żoną i matką. Mam trójkę dzieci,  a konkretnie trzech synów w wieku szkolno-przedszkolnym. Ci z Was, którzy są już rodzicami wiedzą doskonale, że mając dzieci, stale ma się do czynienia z ogromną liczbą rzeczy wszelakich, bo choćby nie wiem jakimi wielkimi minimalistami byli ich rodzice, dzieci mają specyficzną właściwość przyciągania do siebie mnóstwa różnych rzeczy.

Mieszkamy w małym domku jednorodzinnym i na naszą piątkę mamy do dyspozycji kuchnię i dwa pokoje. Dużo? Mało? Zdaję sobie sprawę, że jak na dzisiejsze standardy, to raczej niewiele, ale i nawet na tak małej przestrzeni potrafi zgromadzić się nie wiadomo skąd naprawdę sporo przedmiotów. Możecie mi wierzyć. Tym bardziej, gdy ma się właśnie trójkę smyków, no i męża- zbieracza i gromadziciela rzeczy wszelakich ;-)

Tak więc stale przychodzi mi walczyć z nadmiarem otaczającym mnie i mych domowników, ale od jakiegoś czasu walka ta zaczęła przynosić, krok po kroku, coraz bardziej pozytywne efekty. 
Dziś zajmę się konkretnie opisaniem walki z rzeczami mych dzieci, bo jakoś tak się złożyło, że właśnie od tego zaczęłam moje generalne sprzątanie.   

Początek wszystkiego był pod koniec wakacji, gdy zabrałam się za ich ubrania. Przez lato moi chłopcy bardzo urośli. Przebywanie cały dzień na dworze, bieganie, pływanie, zabawy z kolegami na podwórzu i w ogrodzie, przeogromna dawka pozytywnej słonecznej energii i tony  pochłoniętych smakołyków (dodam, że w miarę zdrowych, śmieciowego jedzenia staramy się unikać, jak tylko się da) zaowocowały kilkoma nowymi centymetrami wzrostu u każdego z nich.
 I nagle okazało się, że trzeba zrobić totalną rewolucję w szafie, bo moi panowie po prostu powyrastali ze swych ubrań, a przed nowym rokiem szkolnym trzeba było  uszykować ubrania, które będą na nich pasowały. Tak więc zaczęłam wyciągać z półek i wieszaków ich ubrania (a dodam, że na całą trójkę mam jedną szafę, typu komandor, szeroką na 115cm i wysoką aż do sufitu, tak więc wcale nie tak wiele). I w którymś momencie, gdy już wygrzebałam wszystko z półek i zakamarków, nawet tych do góry, pod sufitem, stwierdziłam z wielkim przerażeniem, jaki ogrom ubrań mają moje dzieci. Nawet nie wiedziałam, że jest tego tyle. Wielu ubrań nie mieli na sobie ani razu! Zaczęłam więc, ubranie po ubraniu, brać wszystko do rąk, przeglądać, segregować. Ponieważ znam już mniej więcej gust mych synów, jeśli chodzi o strój (tak, tak, chłopcy też lubią się konkretnie ubrać! Nie założą na siebie wszystkiego, byle czego), wiedziałam, co mogę zostawić, a co nie, oczywiście biorąc pod uwagę fakt, że moi mali panowie tak bardzo urośli. Praca ta zajęła mi dobrych parę dni! (oczywiście nie mogłam całych dni poświęcać tylko na zajmowanie się ich ubraniami, normalne domowe życie w tym czasie też musiało biec swoim torem, czyli posiłki, zakupy, pranie itd.)

Ubrania odpowiednio poukładałam na półce każdego z panów:
- T-shirty, 
- bluzy cienkie,
- bluzy grubsze + swetry,
- spodnie dresowe i dżinsy
- bluzy + spodnie "domowe" (tak, chłopcy mają takie osobne ubrania "po domu", ponieważ często bawiąc się, czy pomagając mi lub mężowi w różnego rodzaju pracach "mechanicznych" czy ogrodowych, strasznie się brudzą i szkoda tych "szkolnych" ciuchów na takie "ekscesy"),
- kolejna półka to piżamy (każdy ma swój "stosik")
- kolejna półka to letnie spodenki i koszulki na naramkach.
Na samej górze trzymam ubrania, po które sięga się rzadko (bo jednak żeby po nie sięgnąć, muszę przynieść z korytarza drabinkę), np. ubrania sezonowe.
W osobnych szufladkach mają też bieliznę i skarpety, a najmłodszy też rajstopki.
Na wieszakach oczywiście koszule z krótkim/ długim rękawem, spodnie garniturowe itp.
 Uff, sporo tego, prawda? 

Segregując ubrania starałam się ograniczyć je, jak tylko się da, a i tak już teraz widzę, że niektórych ubrań chłopcy do tej pory jeszcze nie założyli. Dlatego sądzę, że za kilka miesięcy, tak gdzieś na wiosnę, zrobię drugą "szafową rewolucję" u mych panów, bo po co trzymać tyle ciuchów, skoro i tak nie są noszone? 

Zapytacie, a co stało się z tymi ubraniami, które wyeliminowałam? No cóż, mam ten komfort, że chłopcy bez problemu noszą ubrania jeden po drugim, tzn. młodszy ma ubrania po starszym. Co oczywiście nie oznacza, że wcale nie kupuję tym młodszym synom ubrań. Też co jakiś czas dostają coś fajnego, czasami nawet sami coś wybiorą czy sobie zażyczą. Ale ogólnie, to naprawdę cieszy mnie fakt, że nie ma problemu z noszeniem ubrań "po starszym bracie", wręcz widzę, że nawet są dumni z tego: "Zobacz, to jest ta bluza, którą miałeś na tym zdjęciu, a teraz ja ją mam". Nie muszę oczywiście wspominać o finansowym aspekcie takiej sytuacji. Przecież wiadomo, że ubrania dziecięce nie należą do tanich, biorąc pod uwagę jak długo dane ubranie jest noszone przez dziecko. My nasze ciuchy możemy nosić nawet wiele lat, dziecku po roku, lub nawet prędzej, dana rzecz robi się już za mała.
Tak więc wiele ubrań, odpowiednio posegregowanych i opisanych przechowuję dla młodszych synów w szafie na strychu. (to pozytyw posiadania strychu, są też niestety i negatywy, ale o strychu napiszę innym razem). Pozostałe ubrania, które są w dobrym stanie, a nam już niepotrzebne, puszczam w świat. Przekazuję znajomym, do OPS-u lub sprzedaję. Jedynie ubrania nie nadające się już do noszenia albo wyrzucam, albo przerabiam, często coś fajnego można jeszcze z nich zrobić, wiele razy jakieś elementy garderoby przydały się np. na prace plastyczne do szkoły :)

 Druga sprawa, jakże istotna w przypadku dzieci, to zabawki. Dzieci je uwielbiają i to w ilościach chyba hurtowych, prawda? Moi chłopcy także kochają zabawki, i to nie tylko takie, które można kupić w sklepie, ale i też różnego rodzaju dziwne rzeczy, które zabawkami nie są, ale oni wykorzystują je jako do swoich przeróżnych zabaw, np. stary komputer, kierownicę, jakieś słuchawki, różnego rodzaju kable i sprzęty (??) - to super wyposażenie do zabawy w samolot, czołg, okręt itp. I oczywiście klocki LEGO. I książki, mnóstwo książek (o książkach szerzej innym razem). Sporo z tych ich zabawek już udało mi się jakoś opanować, część niestety jest odłożona na sławetnym strychu i czeka na przegląd. A to, co chłopcy mają w swoim pokoju, jest obecnie odpowiednio posegregowana, część - przede wszystkim klocki i pojazdy z LEGO - powkładana do pudełek. Co mam nadzieję, ograniczy choćby konieczność wycierania tej całej drobnicy z kurzu. Bo nawet nie macie pojęcia, ile to czasu i sił zajmowało. Koszmar! Zresztą zapewne wielu rodziców wie doskonale, o czym mówię. 

Oto fragment kolekcji pojazdów LEGO moich chłopców:



A tak to wygląda obecnie:



Chłopcy zgodnie stwierdzili, że fajnie tak jest, i że wreszcie mają "wszystko pod ręką", że jest łatwy dostęp do ich skarbów.
Dodam też, że każdy z nich ma swoje biurko, nieduże, ale zawsze coś. Jakiś czas temu zagoniłam ich do generalnego sprzątania tychże biurek i niedużych szafek, które przy nich mają. Trochę się buntowali, ale zrobili co trzeba i później sami stwierdzili, że jak ładnie te biurka teraz wyglądają, że nareszcie na nich mają miejsce :) I że jest gdzie lekcje odrabiać ;-)))
 Mam zamiar jeszcze inaczej przeorganizować te ich miejsca pracy, ale ze spokojem, stopniowo. Postaram się Wam też pokazać, jak to wygląda przed i po :)

Na razie tyle opisu walki z nadmiarem, sporo tego było, ale i jak wspomniałam na początku - to temat "rzeka", choć mam nadzieję, że nie "lałam wody". I że coś z tego wyniesiecie dla siebie.

Zapraszam do dalszego czytania. I proszę też o komentarze, co sądzicie o poruszanych przeze mnie tematach.

Buziaczki w ten mglisty dzień.
Trzymajcie się :)))) 
K.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz