drogadosiebie
Droga do siebie... do minimalizmu, do poznania siebie, do dobrego dziś i jutra :)
czwartek, 8 września 2016
Bez zegarka
środa, 31 sierpnia 2016
Hello. Wróciłam! :)
Bardzo dawno mnie tu nie było. Zrobiłam taką swoistą przerwę od wielu rzeczy. Po tym, jak usłyszałam wreszcie diagnozę, to było to dla mnie jak walnięcie obuchem w głowę. Potrzebowałam czasu i spokoju, oczywiscie na tyle, na ile sie to dało, by oswoić się z tym i by zebrać w sobie siły do walki z tak poważnym przeciwnikiem. Odcięłam się więc od wielu rzeczy, spraw, nawet trochę i ludzi. Niektórzy znajomi mieli mi nieco za złe, że się nie odzywałam. Jednak potrzebowałam bardzo tego spokoju, żadnego rozproszenia, skupienia się tak naprawdę tylko na sobie. Rzadko tak mam. Ale dzięki temu od jakiegoś czasu czuję, że się nie poddam. Dzięki temu spojrzeniu do wewnątrz, ograniczeniu wszelkich rozpraszaczy z zewnątrz, dziś jestem gotowa do walki.
Ta "cisza" spowodowała też o początek mej zewnętrznej przemiany. Tak, przemiana wewnętrzna i zewnętrzna. Wracam też do pracy, o ironio losu, po półtorej roku. To długi okres i przyznaję szczerze, że nieco obaw we mnie, jak dam radę po takiej przerwie. Tym bardziej, że tam,gdzie pracuję, zaszło sporo zmian. Ale mimo wszystko nie tracę wiary w siebie, w swoje umiejętności i możliwości. Nabieram wiatru w żagle i wyruszam w podróż na nowe wody. To tak tytułem metafory ;-)
Jeszcze raz przyznam, że nieco mi przykro, że tak zaniedbałam mego bloga. Ale wróciłam, z nowymi siłami, pomysłami, które mam nadzieję zrealizować wkrótce.
Mimo mej blogowej ciszy wielu z Was wytrwale tu z aglądało, za co bardzo dziękuję :) Miło wiedzieć,że ma się wiernych czytelników :)
Obiecuję już kolejny wpis - będzie o zegarkach ;-))
Pozdrawiam słonecznie w ostatni wakacyjny wieczór.
K:)
czwartek, 30 czerwca 2016
Diagnoza: Borelioza
Sporo czasu minęło, gdy pisałam tu ostatnio. Ale potrzebowałam tej chwili przerwy w pisaniu, tej blogowej ciszy, ponieważ w mijającym dziś miesiącu rozstrzygnęła się wreszcie kwestia dotycząca mego stanu zdrowia. I przyznam, że diagnoza, jaką dziś usłyszałam, ścięła mnie z nóg. Bo co innego domyślać się czegoś, przypuszczać tylko, a co innego usłyszeć konkrety z ust lekarza. Po półtorej roku od momentu znalezienia się w szpitalu, usłyszałam wreszcie (!!!!) ostateczną diagnozę : Borelioza. Wyrok zapadł.
No cóż. Na razie nie do końca to do mnie dociera. Nie mogę w to uwierzyć. Ale jednocześnie wiem, że to niestety jest prawda. I zaczynam zbierać siły do podjęcia walki. Bardzo trudnej i długiej walki, której wyniku nikt nie zna.
Co do mego bloga, przykro mi, że tak go zaniedbałam, ale uwierzcie mi, były momenty, że pisanie było ostatnią rzeczą, jaką miałam ochotę robić. Mam sporo pomysłów, które mam nadzieję zrealizować prędzej czy później. A pewnością opiszę też bardziej szczegółowo, jak objawia się u mnie borelioza, bo jest tego trochę, nawet lekarz stwierdził, że mam naprawdę dużo objawów. Szkoda tylko, że do tej pory nikt nie potrafił ułożyć tego wszystkiego w jedną całość. No cóż...
Na razie tyle. Nie potrafię w tej chwili nic więcej napisać. Po prostu - do przeczytania kolejnym razem.
I proszę jeszcze - trzymajcie za mnie mocno kciuki i przesyłajcie choć myślami dobrą energię, bo będzie mi bardzo potrzebna.
K :)
sobota, 28 maja 2016
Przerwa. I zmiany.
Duży kawał czasu minął na przygotowaniach do I Komunii Św. mego średniego syna.
Piękne wydarzenie. Ze strony mych przygotowań, starań, wszystko wyszło ok. Pogoda była przepiękna. I choć niestety część zaproszonych gości nie do końca dopisała (pod różnymi względami, o których jednak nie chcę tu mówić), to całość wydarzenia oceniam jak najbardziej pozytywnie. 😊
Nie ustrzegłam się zawirowań chorobowych, zarówno moich, jak i ze strony mamy i cioci (musiałam nawet wezwać lekarza rodzinnego na wizytę domową). Ale i tu pomału wychodzimy na prostą.
Także w domu jako budynku zaszły spore zmiany. Pamiętacie moje kilkakrotne opisy zmagań z olbrzymią ilością rzeczy zgromadzonych przez całe życie przez moją ciocię? (choćby post: "Być jak chomik") Otóż w dużej mierze udało mi się z tym wszystkim uporać, choć przyznam szczerze, że kosztowało mnie to sporo czasu i sił. Dziś na poddaszu w pokoju, który kiedyś zajmowała ciocia, trwa remont.
Pamiętacie zdjęcie przedstawiające fragment tego pokoju, zagraconego masą różnych rzeczy? Dziś to samo miejsce wygląda zupełnie inaczej. Kaflowego pieca już nie ma. Ściany, przedtem przeraźliwie brudne (nie odnawiane wiele długich lat), najpierw solidnie umyte, teraz już przepięknie pomalowane. Aż oko cieszą swym czystym, nowym kolorem. :) Sufit także cieszy oko swą piękną białością. Nowe panele na podłogę już kupione i w trakcie zakładania. Czekamy jeszcze na zamontowanie rolety przy oknie.
Poniżej widzicie zdjęcia pokazujące stan pokoju sprzed i w trakcie remontu. Widać różnicę?
(są to oczywiście ujęcia tych samych miejsc w pokoju):
Jak widzicie na powyższych zdjęciach, w pokoju zaszły naprawdę duże zmiany :)))
Cieszy mnie to niesamowicie, bo wiem, ile tam pracy włożyłam. Na zdjęciach 1 i 3 widać wyraźnie ilość zgromadzonych w pokoju rzeczy, a wierzcie mi, zdjęcia nie oddają wszystkiego, co tam było, bo po prostu nie dało się objąć całości obiektywem aparatu.
Przepraszam też z góry za jakość zdjęć 3 i 4. Na wprost wejścia jest okno, w którym nie ma żadnej rolety czy zasłony i choć starałam się zdjęcia robić z boku, to i tak jest odblask. Ale mam nadzieję, że widać różnicę między stanem obecnym, a tym sprzed dwóch miesięcy (zdjęcia 1 i 3 były robione w marcu).
I cóż... nadejdzie któregoś dnia pora na przeprowadzkę :)
Są już wstępne plany, co i jak urządzimy chłopakom, bo na 90% ten pokój przypadnie im "w spadku". Część mebli będzie robiona "na wymiar", część zostanie z tego, co chłopcy już mają. Później jeszcze trzeba będzie odświeżyć ich dotychczasowy pokój, który ma się stać naszą sypialnią (do tej pory musieliśmy mieszkać w pokoju dziennym, który na noc stawał się naszym miejscem do spania. Wierzcie mi - jest to mało komfortowa sytuacja,choćby z powodu konieczności codziennego chowania pościeli do schowka kanapy. A i spanie na czymś takim do super wygodnych nie należy). Nie wiem jeszcze, jak będzie ten nasz nowy pokój wyglądać, ale jedno jest pewne - będzie tam mój kącik. Taki tylko mój 😊 Wtedy też będę miała takie tylko moje miejsce i do pracy i też do pisania choćby mych postów na bloga :-)
I wiecie co? Takie niby nic, remont domu, świeżo pomalowane ściany, a tak dużo to daje. Taki powiew świeżości :) Przerwanie trwania w swoistej stagnacji, konieczność spojrzenia "świeżym okiem" na wszystko, podejmowanie istotnych decyzji, co i jak ma wyglądać... Daje to pewien rodzaj poweru do innych działań. I o dziwo - odświeża niesamowicie umysł. Człowiek zaczyna funkcjonować na nieco innych niż zwykle obrotach. Dostaje swoistego kopa do działania. I od razu wiele rzeczy zaczyna wyglądać zupełnie inaczej.
Nawet moje relacje z mężem uległy poprawie... Bo tak jakoś się wszystko poukładało, że długi, naprawdę długi czas było między nami źle, nawet bardzo źle... No cóż... Powiem tylko, że mój mąż, to bardzo specyficzny typ, życie z nim nie należy do prostych, o nie. Ale wspólne bycie, relację, buduje się każdego dnia, i tego, gdy jest super wspaniale, i tego, gdy zgrzyta tak, że aż iskry idą...Czasami trzeba zagryźć zęby i mimo wszystko iść dalej do przodu. Czasami trzeba zmienić, zmodyfikować swoje zdanie, iść na jakiś kompromis. Czasami też i na swoim postawić. Ale najważniejsze jest to, by w tym wszystkim nie zatracić siebie samego, by być na tej drodze, którą się obrało, drodze do samego siebie. Będąc razem być też sobą, iść wspólnie, ale i iść do siebie.
Bądźcie sobą, kochani :)
Miłego słonecznego weekendu :))
K:)
środa, 27 kwietnia 2016
Zmęczona?? No cóż...
Tak, przyznaję otwarcie, bez przymusu i "bez bicia". Jestem zmęczona. Ten, kto nie prowadzi domu dla w sumie 7-osobowej ekipy, ten nie wie, jak to jest. Praktycznie cały ciężar prowadzenia domu dla takiej gromadki spoczywa na mych barkach. Trójka dzieci, mąż, którego większą część dnia nie ma, dwie starsze osoby ( w tym jedna z chorobą Alzheimera). Coś jeszcze dodać??
Stąd tak rzadko bywam ostatnio na blogu. Bo nawet jeśli wieczorem mam trochę czasu, to najczęściej jestem już tak padnięta, że nie mam nawet siły czytać choćby paru stron książki, a co dopiero coś pisać.
W domu jest tyle obowiązków na co dzień, które muszę wykonać, że często nie wiem, za co się najpierw wziąć. A od jakiegoś czasu doszło do tego sprzątanie dobytku po mojej cioci, o czym pisałam już w poście "Być jak chomik". Coraz bardziej zbliżamy się do remontu poddasza po cioci, ale i tak nadal bardzo, naprawdę bardzo dużo rzeczy czeka na decyzję, co z nimi się stanie. Czy zostaną u nas, czy znajdą nowy dom, czy w ostateczności trafią do kontenera. A to wszystko musi przejść przez moje ręce, każdy najmniejszy nawet papierek, drobiazg.
Często ogarnia mnie uczucie, że to wszystko mnie przerasta. Stoję bezradnie nad kolejną stertą dziwnych rzeczy, przez którą muszę się przekopać i już naprawdę nie wiem, co z tym zrobić, a wyrzucić tak po prostu, bez przejrzenia tego, nie mogę... I wtedy zupełnie nie wiem już, co robić, przekładam rzeczy bezładnie z miejsca na miejsce, a w końcu rzucam co wszystko, idę sobie. I to nawet działa, bo gdy po jakimś czasie znów wracam do tej sterty, to jakoś tak z "świeżym umysłem" doznaję nagle olśnienia jakiegoś i werwy do pracy. I dalej porządki idą swym normalnym tokiem.
Ale przychodzi taki moment jak dziś. Miałam od rana zrobić pranie i iść sprzątnąć na poddasze kolejną partię. Ale jak widzicie, nie robię tego, tylko siedzę przy komputerze, z moją ulubioną białą kawusią i przepyszną kanapką - pajda chleba z domowej roboty marmoladą rabarbarową. Poezja po prostu :)) Możecie zresztą zobaczyć do sami tutaj
Za jakiś czas pewnie wyląduję w końcu na tym nieszczęsnym poddaszu, ale teraz, teraz jest ta chwila tylko dla mnie. Zmęczona, w końcu choć chwilę sama - wierzcie mi, w domu z taką ilością osób, to jest naprawdę rzadkość. Chłopcy są teraz w szkole i przedszkolu, mąż w pracy, mama z ciocią u siebie (bo tak NAPRAWDĘ sama w domu to byłam całe wieki temu...)
Takie chwile tylko dla siebie, wyszarpywane dosłownie gdzieś z całego dnia... Nie jest to fajne, bo nawet jeśli zaplanuję sobie dzień, poukładam obowiązki i gdzieś tam też ma znaleźć się ta chwila tylko dla mnie, to niestety wyskakuje nagle coś niespodziewanego, trzeba z dzieckiem jednym czy drugim odrobić lekcje, jakaś praca plastyczna jest do zrobienia (i szukaj tu człowieku dziwnych materiałów - mając dzieci w wieku szkolno- przedszkolnym trzeba trzymać "w zanadrzu" pełno jakichś dziwnych rzeczy, bo stale coś tam do szkoły potrzebne jest i to "na jutro", a często dzieciom dopiero wieczorem, przed pójściem spać, przypomina się, że coś tam potrzebują. Rodzice, znacie to?) Albo coś tam nagle z mamą lub ciocią jest nie tak, trzeba szybko interweniować. Czasu na nudę, ale i wypoczynek taki solidny, to jak widzicie, ja nie mam niemal wcale.
Dlatego każdego dnia uczę się, żeby choć te skromne chwile wolności i czasu tylko dla siebie, umieć wykorzystywać na "nicnierobienie" - słucham sobie muzyki (ach, pliki mp3 w telefonie + słuchawki to super wynalazek :)), czytam książkę czy czasopismo (choćby jedną stronę, ale to już zawsze coś), rozmyślam o różnościach, chwilę potańczę (jak nikt nie widzi), lub pośpiewam (jak nikt nie słyszy - szczególnie w samochodzie ćwiczę mój głos:)) - w końcu kilka lat śpiewałam w chórze). Takie niby nic, ale każda maleńka choćby chwila, dodana jedna z drugą, to olbrzymi sukces, na wagę złota :)
Obiecałam w ostatnim poście pewną niespodziankę, tak, pamiętam o niej, ale żeby ją zrealizować, potrzebuję czasu. Tym bardziej, że w zamierzeniu nie będzie to " coś" jednorazowego. Obiecuję, że jeszcze trochę, i będziecie mogli ją zobaczyć na własne oczy.
Tymczasem pora kończyć pisanie, kawa czeka jeszcze na mnie. Teraz oddam się słodkiej chwili nicnierobienia, w końcu chyba zasłużyłam na nią, jak sądzicie? A później wróci proza życia, czyli: witaj poddasze. A tymczasem...
Do następnego przeczytania:)
K:)