piątek, 5 lutego 2016

Mała magiczna tabletka

Witajcie :)
Tytuł posta dość tajemniczy i pewnie nieco wieloznaczny. Hmm...
O napisaniu na temat, który dziś poruszę, myślałam już od jakiegoś czasu. Tak się też jakoś dziwnie złożyło, że w ostatnim czasie natrafiałam na ten temat wielokrotnie, a to w prasie, a to w sieci. Tak więc przyszła wreszcie pora, bym i ja dołożyła swe "trzy grosze".
A cóż to za temat, zapytanie? A to już wyjawiam: chodzi o tarczycę.

Jestem po operacji usunięcia tarczycy. Było to kilka lat temu. Zaczęło się tak jakoś ukradkiem, miałam coraz dzisiejsze problemy ze swym organizmem, i to nie jednorazowo, tylko wszystko nawarstwiało się coraz bardziej. Tak jak większość dorosłych pracowałam, ogarniając jednocześnie dom z trójką dzieci (najmłodszy był wtedy jeszcze brzdącem w pieluchach). Do tego dochodziły codzienne dojazdy do pracy, siedzenie też na papierami do późnych godzin w domu. I nie miałam czasu na zastanawianie się nad tym, że coś jest ze mną nie tak. A organizm coraz bardziej popadał w totalną ruinę. Zlewne poty, tak czasami duże, że po prostu po plecach stużkami się lało (kto czegoś takiego nie przeżył, nie wie, jaki to koszmar). Coraz większe kłopoty z sercem, które tak szalało, jakby z piersi chciało wyskoczyć. Zadyszka po przejściu paru kroków, wejście np na piętro to już było, jak wejście na Mount Everest. Byłam przerażona tak nagłym spadkiem kondycji. Tycie jakby z powietrza, przy zwykłym normalnym odżywianiu. Skóra tak powtórnie sucha, że sypała się, jakbym łupież na całym ciele miała, szczególnie na nogach. I sucha, jakby stara, pomarszczona i wiecznie brudna skóra na łokciach i kolanach. (Co ja się tych kolan naszorowałam, nie mogąc domyć tego "brudu"). Łamiące się paznokcie, włosy wypadające garściami. I co najważniejsze - wieczne kłopoty z gardłem, chrypa, podrażnienie, i uczucie, jakbym tam jakąś wielką kluchę miała, która nie pozwala normalnie przełykać, czy oddychać. I też jakieś dziwne problemy ze "sprawami kobiecymi". Tak to w skrócie wyglądało. I wiem, że sporo tego jest, jednak wtedy nie potrafiłam w tym moim codziennym zabieganiu połączyć wszystkiego w całość. 
Moja laryngolog też zastanawiała się, co mi jest, bo ile można co chwilę niedomagać na zapalenie gardła. I wtedy przypominały mi się słowa lekarza medycyny pracy, który badał mnie przed powrotem do pracy po urlopie macierzyńskim "...wyczuwam, że ma pani powiększoną tarczycę. Proszę zrobić USG, bo nie podoba mi się to..." Ale gdy wróciłam do pracy, wpadłam w wir obowiązków, zapomniałam o tym. I dopiero po paru miesiącach zrobiłam to badanie USG, które wszystko wyjaśniło. Tarczyca rzeczywiście była powiększona, ale to nie było wszystko. Były też na niej dwa duże guzy, prawie 2 i 4 cm (a zazwyczaj guzki na tarczycy nie przekraczają 1cm!). I wyrok: tarczyca musi być usunięta, tu już żadne leki nie pomogą. Oczywiście skonsultowałam te "rewelacje" z panią endokrynolog i później też z chirurgiem. Niestety, diagnoza została potwierdzona. Zanim jednak trafiłam na stół operacyjny, trzeba było podreperować serce odpowiednimi lekami' bo w takim stanie, w jakim byłam, mogłabym nie przeżyć narkozy! Zgroza! Dopiero to uświadomiło mi powagę sytuacji. I też słowa "...oby te guzy nie były złośliwe..." Na szczęście badanie histopatologiczne wykazało, że nie były.

Od tego czasu ta mała magiczna tabletka, to moje życie. Bez niej nie mogę funkcjonować, muszę ją brać do końca swego życia.  I niestety nie ma tak dobrze, że raz dobrana dawka leku wystarczy i jest OK. Co parę miesięcy muszę badać poziom hormonów, który potrafi się zmienić diametralnie w 3-4 miesiące, czego już kilkakrotnie doświadczyłam. Muszę stale obserwować swój organizm, reagować od razu, gdy czuję, że coś jest nie tak. Jest to ciągła walka z samym sobą. Zmaganie się z różnymi przypadłościami, choćby z tą suchą skórą -a ja całe życie miałam tłustą skórę, nawet problemy z trądzikiem! Do tego schudnięcie choćby parę kilogramów graniczy czasami niemal z cudem. Jakieś dziwne obrzęki, szczególnie na twarzy, newralgiczna okolica jest od oczami, najgorzej jest rano.Zresztą wiele dolegliwości, które wcześniej opisałam, pojawia się co rusz, ale teraz to już wiem, skąd się to wszystko bierze i jak mam zareagować. 
Przyznał, że życie z takimi problemami nie należy do łatwych, tym bardziej, że to nie jedyne me dolegliwości, co zresztą już opisałam w poście "Dwa traumatyczne przeżycia. Część druga ".
Jednak mimo tego nie poddaję się,  staram się iść dalej przed siebie i to w miarę możliwości z uśmiechem na ustach. Jeśli już od jakiegoś czasu czytacie me posty, to z pewnością to zauważyliście :-)))
Jeśli więc musimy, bierzmy te małe białe tabletki, ale nie załamujmy się, mimo wszystko bierzmy życie pełnymi garściami, wiedząc, że są i tacy, którzy mają jeszcze gorzej niż my. 
Pamiętajcie - uśmiech i wiara i idziemy do przodu :-)


2 komentarze:

  1. Katharina :) Dobrze, że o tym piszesz, z obserwacji pewnie już wiesz, że nie jedyna się z tym problemem zmagasz ale jest nas więcej. A takie wpisy mogą niesamowicie pomóc innym, zmotywować. Trzymam za Ciebie bardzo mocno kciuki!

    p.s. w ustawieniach zaawansowanych blogera, dostosuj szerokość bloga by zdjęcia nie wychodziły po za kolumne "blog" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bogusiu, tak, wiem dobrze, że osób zmagających się z tarczycą, a szczególnie z niedoczynnością, tak jak ja, jest naprawdę bardzo dużo. I zmagania z tą chorobą, to walka do końca życia, niestety.
    Co do ustawień bloggera - od jakiegoś czasu mam kłopoty z laptopem i posty piszę z mego telefonu, co nie jest tak proste i wygodne, jak w przypadku komputera. Więc mam nadzieję, że na razie wybaczcie mi te techniczne niedomagania. Pozdrawiam serdecznie :) Kasia

    OdpowiedzUsuń